Dzień piąty mojej wyprawy wypadł 15 sierpnia, więc koniecznym było pojechanie na Westerplatte. I tu właściwie mogłaby się moja opowieść skończyć, gdyż to było jedyne miejsce, które odwiedziłam tego dnia nie licząc postojów i przerw na tankowanie. Ale o tym potem.
Właściwie to tego dnia po raz pierwszy miałam okazję przejechać się nieco szybszymi drogami: S22 najpierw a później S7. Wcześniej już jechałam Hanią na autostradzie, ale bez tego całego balastu, nawet bez gmoli. Dlatego moim dużym zdziwieniem było, że maksymalna prędkość, którą właściwie mogłam osiągnąć, było coś w granicach 120 km/h. Cóż, balast zrobił swoje a i opór powietrza przez sakwy nie pomagał. Na tej trasie spotkałam grupę motocyklistów, lecz nie było szans ich dogonić, mimo że dystans między nami właściwie się utrzymywał na takim samym poziomie. Ech, przyjdzie jeszcze i na to czas – na jazdę w grupie.
I właściwie tak się stało, ale nieco później. Przed samym Westerplatte dojechała do mnie grupa motocyklistów z Litwy (jak się później okazało). I bardzo dobrze, bo wiedzieli, gdzie jechać. Ja byłam pewna, że jest jeden parking tylko po lewej i czekałam grzecznie z samochodami na wjazd. Nie chciałabym oberwać za wpychanie się w kolejkę tym bardziej że chyba na wjeździe dostawało się bilecik. Reszta ekipy przez chwilę również przeczekała ze mną, ale szeryf stwierdził że trzeba jechać. Niewiele myśląc dołączyłam do nich – lepiej nie mogłam zrobić. Zjechaliśmy na parking po lewej i stanęliśmy wszyscy razem. Taki prowadzący grupy to jest gość – wie zawsze gdzie co i jak 🙂
I cóż, wreszcie morze – weszłam pod pomnik oraz na promenadę odetchnąć świeżym, morskim, jodowanym powietrzem. Spędziłam tam oczywiście trochę czasu. Jako człowiek południowego-wschodu rzadko mam okazję oglądać morze 🙂 Czas coś zjeść zatem oraz zajrzeć do Hanki. Wlewam resztkę oleju. No niestety, trzeba będzie poszukać jakiegoś sklepu i dokupić go więcej. Ten typ tak ma 😉
-
Westerplatte i Hania z kolegami 🙂
W międzyczasie rezerwuję nocleg i ruszam dalej w drogę. Sam wyjazd z Gdańska jest trochę uciążliwy, bardzo duży ruch i korki. Ale, ale: patrzę i tutaj również jak w Krakowie motocykliści mogą używać bus pasów. No przynajmniej tyle. Nie wyobrażam sobie ile zająłby mi wyjazd z tego miasta, gdybym musiała jechać samochodem. Rany jak ja się cieszę, że zrobiłam prawo jazdy na motocykl 🙂
Koniec dnia nie był jednak taki różowy. Najpierw okazało się, że nocleg, który zarezerwowałam w Ustroniu Morskim okazał się spaniem na płytkach w ganku. Podziękowałam, tym bardziej że przez telefon cena była inna niż po przyjechaniu na miejsce. Następnie zarezerwowałam hotel przez Booking. Potwierdzili, więc jadę na miejsce. Zanim dojechałam, zatrzymałam się, bo zaczął mi dzwonić telefon. To ten hotel. Pani stwierdziła, że się pomylili i że nie mają miejsca. Cóż, bardzo miło że wcześniej zatwierdzili, a ja nadal bez dachu nad głową. Nic to, jadę dalej. Dojechałam tak do miejscowości Grzybowo. Zatrzymałam się i obdzwaniam wszystko, co udało mi się znaleźć: booking, airbnb, nocowanie.pl. Nic. Wszystko zajęte – a jakże, środek wakacji. Dzwonię do skutku. Najdziwniejsza była jedna pani, która najpierw powiedziała, że ma wolny dwuosobowy pokój, a później że jednak mi go nie wynajmie dla jednej osoby. Tłumaczę, że przecież zapłacę za całość, że miałam pomyłkę w rezerwacji i dlatego nie mam noclegu. Trudno. Wreszcie już bardzo późno udało mi się! I znowu serdeczne podziękowania: dla właściciela pensjonatu Princesa. Miejsce cudne i bardzo blisko do plaży (wystarczy przejść przez las). Więc zachęcam Cię Drogi Czytelniku, kiedy będziesz w okolicach szukał noclegu, to sprawdź proszę to miejsce.
Podsumowanie dnia piątego:
– dystans: 443 km
– czas przejazdu: 6 g 44 min (najdłużej w siodle)
– całkowity dystans: 1791 km