Od zawsze moim marzeniem było wsiąść na motocykl i pojechać przed siebie – bez planu, z kilkoma dniami wolnego w zapasie, małym bagażem. Jako, że niedawno zrobiłam prawo jazdy, daleki wyjazd był trochę ryzykowny. W grupie pewnie też raźniej by się jechało, jednak obawiałam się, że nie będę trzymać tempa i albo próbowałabym nadgonić i tym samym jadąc z prędkością co najmniej powyżej moich umiejętności, albo spowalniała bym całą grupę. Dlatego wybór padł na wyprawę solo.
Z racji tego, że pochodzę z Podkarpacia i tam też garażuje moja Hania (Honda VT 500 C 1984r), właśnie stamtąd zaczęła się moja wyprawa. Łańcut ciężko było przejechać, a wszystko to przez prace przy obwodnicy, dlatego skierowałam się w kierunku Soniny zaraz za GMoto, aby nie musieć przejeżdżać przez rozkopy. Trasę na Dynów już trochę znam, więc nie było większych niespodzianek i cała droga (szczególnie o 7 rano) była bardzo przyjemna, bez prawie jakiegokolwiek ruchu.
Pierwszym postojem była miejscowość Jabłonka i mimo, że wcale nie planowałam się zatrzymywać, to moim oczom ukazał się piękny kościół.
Jabłonka – drewniany kościółek
Myślę, że warto zobaczyć to miejsce na własne oczy. Szkoda jedynie, że akurat jak przyjechałam to kościółek był zamknięty. Mam nadzieję, że niedługo go znowu odwiedzę i zobaczę jak wygląda w środku.
Kolejnym punktem, gdzie trochę można było rozprostować nogi i wspiąć się na małą, urokliwą górkę była Cerkiew Świętego Dymitra w Radoszycach z uwaga – 1868 roku. Więcej o historii tego miejsca wiem jedynie tyle, co Google mi pozwoliło znaleźć, dlatego i Ciebie – drogi czytelniku zachęcam do zapoznania się z nią. Tymczasem wrzucam zdjęcia:
-
Cerkiew Św Dymitra – Radoszyce
Ach no i właściwie to wjechałam w Bieszczady – to miejsce, dokąd uciec pragnie każdy pracownik korporacji 🙂 Nieco przed 11-stą wjechałam do Cisnej. Niestety jak to w wakacje i tam odbywał się remont drogi. Cóż, trzeba zaliczyć jazdę po kamieniach po raz pierwszy tej wyprawy. Po drodze mijam pierwsze motocykle. No i oczywista oczywistość – miejsce, które musi znaleźć się na trasie każdego motocyklisty – Siekierezada. Gdyby nie motocykl, można, by się pokusić o jakieś mocniejsze trunki, niemniej jednak ja polecam kompocik!
-
Siekierezada w Cisnej
Później też tylko sama przyjemność – winkle winkle i jeszcze raz winkle. Lecimy Hanką Wielką Pętlą Bieszczadzką nie zatrzymując się nawet na chwilę. Chociaż gdyby jednak motocyklista podążający moimi śladami zechciał sobie zrobić przerwę, to polecam zajechać do miejscowości Muczne i obejrzeć Zagrodę Żubra. Tak tak, nie tylko w Białowieży znajdziecie tego dżentelmena – Żubra. A jeżeli i to Ci mało – pojedź dalej proszę do Tarnawy Niżnej. Spotkać tam można konia huculskiego i zobaczyć słynny znak “50 km do cywilizacji”. Tylko pamiętaj o zapasie paliwa – jeżeli twój rumak spala dużo, ma mały zbiornik, albo jedno i drugie, to chyba warto pomyśleć o dodatkowym zapasie.
Jeżeli już będziesz, drogi czytelniku, wystarczająco głodny, to polecam zajrzeć do Baru Solarium w Wojtkowej. Gwarantuję, że jedzenie będzie smaczne, porcja solidna, a i cena na twoją kieszeń. W dodatku na budynku zobaczyć możesz mural Arkadiusza Andrejkowa – Cichy Memoriał. Chociaż pewnie bardziej wnikliwy obserwator zauważy te murale już wcześniej, ponieważ autor tworzy je na bieszczadzkich (i nie tylko) stodołach upamiętniając tym samym dzieje mieszkańców. Pewnie kolejna wyprawa będzie właśnie trasą murali Cichego Memoriału.
Dalej kierowałam się w stronę Krasiczyna (jeżeli mało Ci wrażeń, warto odwiedzić również Zamek w Krasiczynie. Jednak mój tyłek zaczął marudzić i stwierdziłam, że lepiej będzie jechać dalej i kierować się w stronę domu. Pojechałam zatem niczego nie świadoma przez Przemyśl, żeby później wylecieć na autostradę. Niczego nie świadoma, ponieważ akurat wtedy był kolejny etap Tour de Pologne w Przemyślu. Akurat jedyna droga, którą znałam była zamknięta. Dało się jeszcze dojechać do skrzyżowania, ale miły pan policjant pokazał mi, że mam tylko dwie opcje (prawo albo lewo). Jak dobrze, że jednak jest taki wynalazek jak Google Maps – objazdem dotarłam na wylotówkę z Przemyśla i finalnie przez autostradę doleciałam do domu.
Wrzucam jeszcze małe podsumowanie mojej trasy:
– przebyta droga: 380 km (jeżeli wierzyć mam Google)
– czas przejazdu: 6 g 26 min